O bobie...

Lubię bób. Lubię w południe i wieczorem i do piwa ...
Niestety jestem jakoś tak połowicznie leniwa, bo nie chce mi się go łuskać. Odbierać ze skórki i jeść jak najbardziej. To element definiujący jedzenie bobu, jak łupinki pistacji albo słonecznik.
Ale oni tu w tej Francji sprzedają go w strączkach jak fasolę.
Przez sześć lat kupowałam tylko mrożony (ten jest odarty ze wszystkiego) ale to żadna frajda, ot warzywo do sałatki czy zupy i w tym roku się przemogłam. Kupiłam, wypatroszyłam i ugotowałam. I całe szczęście, że szanowny nie lubi bo wyszła z tego mała miseczka.
I zeżarłam.


Zimne piwo stało i się szroniło (to pewnie piwny odpowiednik ślinienia się na widok) obok i musiało poczekać na swoją kolej.
Więc stało się. Złamałam się i będę łuskać bób. Żegnajcie czyste paznokcie i wolne wieczory.
Bisous



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karkówka

Chcesz cebulkę ze szczypiorkiem?

Komu chleb na myśli....