Jak w Calanki to tylko drużyną!
Gdzie kucharek sześć tam... cycków dwanaście.Gdzie Polek sześć tam... dzieci trzynaście, głośno, wesoło i wódka. Ale po kolei.
Z racji, że mój samochód jeździ tylko po podwórku, czyli jak mówi Cyrille ”nie odjeżdżaj dalej niż będziesz w stanie wrócić na piechotę", to jestem uzależniona od innych. Na szczęście moje koleżanki mają samochody a teraz nawet prawo jazdy. Tak tak, moja Ewelina zdała prawko i to za pierwszym razem. Jest moc. Teraz ją eksploatuje kiedy tylko mogę argumentując, że potrzebna jej praktyka. Tak więc umowiłyśmy się, my Polki z Saint Maximin na feriową wyprawę w Calanque Marseille.
9 rano rozpoczęłyśmy proces upychania dzieci w dwa samochody. Po trzy foteliki w rzędzie. Brawo my. Ps. parę dni wcześniej też dokonałyśmy tej sztuczki. Potem pokazywałam zdjęcie jak mój T trzymał Eweliny A za rączkę a mój małżonek szczęka do podłogi. "Tak cię dziwi, że się młodzi za rączkę trzymają???" ..."nie, że udało wam się upchnąć trzy foteliki w Punto!!!!" Jak to jak, silna płeć!
Ewelina twardo prowadziła samochód po wirażach nacjonalnej, przez bramki autostrady, po autostradzie, po czym przed Marsylią wymiękła. Co ma wisieć nie utonie. Ja ją jeszcze wyciągnę na wyprzedaże.
Na miejsce dotarłyśmy koło 11. Po objechaniu terenu cztery razy, zaparkowałyśmy na chodniku/trawniku i dawaj do punktu zbiórki. Polki z Marsylii w liczbie również trzy już na nas czekały. Dzieci kręciły się podniecone. W trasę.
Trasa na plażę
Pięknie w około, las, kamienie...a propos kamieni to mój C już przy parkingu upatrzył dwa kawały kamienne i postanowił je zabrać na plażę w celu zbudowania grilla/rzucania do wody. Weź spróbuj odwieść sześciolatka od jego pomysłu. Na nic się nie zdały tłumaczenia, że na plaży kamieni pełno i nie trzeba ich taszczyć ze sobą. Kamulce zostały zapakowane do plecaka, na szczęście jego i dotargane na miejsce.
Polki szły i trajlowały, dzieci biegały w około, z przodu z tyłu, uwieszone na matkach. Jedne zbierały kamienie i patyki inne robiły filmoreportaż na swojego videoblog'a. Przedział wiekowy dwa i pół do szesnastu. Odlot.
Koło 13 dotarliśmy na plażę. Ostatnie metry pokonałyśmy podając sobie co młodsze egzemplarze z ręki do ręki. Było stromo.
Towarzystwo powyciągało dobroci, dzieci jak zwykle wolały jeść od sąsiada, na szczęście polskie zapobiegawcze matki miały jajka na twardo na kopy i dla dobrego humoru malutkie co nie co. Małą śliczną piersiuweczkę. Taka buteleczka 100 ml ledwo co usta umoczyć jak się podzieli na sześć gąb, ale radochy na całe tygodnie. Rozgrzała, rozbawiła i służyła dzielenie jako rekwizyt fotograficzny. Oj nie byłaby ta wycieczka tym samym bez niej.
Wrzało potem na FB od tej flaszeczki, żarty, wspominki. Sama sprawczyni jak się rozkręciła to taki opis przygotowania flaszki ze zlewkami stworzyła, że mnie natchnienie na tygodnie odjęło, no bo po takim popisie erudycji to mi już tylko kopjuj wklej zostało.
Ja osobiście nie zabrałam jajek na twardo ani flaszki, ani kawy w termosie (brak tej kawy to mi szofer potem miesiąc wypominał) za to zabrałam gacie na zmianę dla moich dzieci bo ja ich znam i do wody się nie zbliżą tylko przyklejeni do skały. No więc dzieci rozebrałam i się moczyły. Nie ma się czym podniecać bo woda nie była zimniejsza niż Bałtyk latem. Nawet ja zdjęłam spodnie pokazując światu moje gatki w kwiatki i się moczyłam.
Gdy później pokazywałam zdjęcie koledze męża to się zapytał "woda nie była zimna?" Na co mój mąż szybko odpowiedział, robiąc zbliżenie na flaszeczkę "była, była, ale miały wspomaganie..."
Droga powrotna jak zwykle wydawała się krótsza, szczególnie że wypełniona rozważaniami filozoficznymi nastolatki "czyje są te wszystkie dzieci" oraz "dlaczego wszystkie matki są Polkami" oraz dyskusjami mniej filozoficznymi na tematy wszelakie i życiowe, ani się obejrzałyśmy trzeba było się znowu instalować do samochodów i żegnać. Czas w dobrym towarzystwie szybko mija.
W drodze powrotnej już ja prowadziłam samochód, ale powiedziałam koleżance z drugiego samochodu żeby po wjechaniu na autostradę prowadziła naszą mini kawalkadę bo mi się zawsze zjazdy mylą. Jedziemy sobie spokojnie, gadu gadu a tu jakieś dziwne nazwy miasteczek...no to mówię do Eweliny "zadzwoń do Marty bo może...my nie za nią jedziemy" . Normalnie kobiety za kierownicą. Nasza przewodniczka stada też się pomyliła i jeszcze sobie objazdowkę po autostradach zrobiłyśmy.
W domu pozostało tylko dzieci domyć i nakarmić, usiłując ignorować jęki zmęczenia i koniec.
Teraz tylko wspomnienia i do następnego razu.
Bisous
Z racji, że mój samochód jeździ tylko po podwórku, czyli jak mówi Cyrille ”nie odjeżdżaj dalej niż będziesz w stanie wrócić na piechotę", to jestem uzależniona od innych. Na szczęście moje koleżanki mają samochody a teraz nawet prawo jazdy. Tak tak, moja Ewelina zdała prawko i to za pierwszym razem. Jest moc. Teraz ją eksploatuje kiedy tylko mogę argumentując, że potrzebna jej praktyka. Tak więc umowiłyśmy się, my Polki z Saint Maximin na feriową wyprawę w Calanque Marseille.
9 rano rozpoczęłyśmy proces upychania dzieci w dwa samochody. Po trzy foteliki w rzędzie. Brawo my. Ps. parę dni wcześniej też dokonałyśmy tej sztuczki. Potem pokazywałam zdjęcie jak mój T trzymał Eweliny A za rączkę a mój małżonek szczęka do podłogi. "Tak cię dziwi, że się młodzi za rączkę trzymają???" ..."nie, że udało wam się upchnąć trzy foteliki w Punto!!!!" Jak to jak, silna płeć!
Ewelina twardo prowadziła samochód po wirażach nacjonalnej, przez bramki autostrady, po autostradzie, po czym przed Marsylią wymiękła. Co ma wisieć nie utonie. Ja ją jeszcze wyciągnę na wyprzedaże.
Na miejsce dotarłyśmy koło 11. Po objechaniu terenu cztery razy, zaparkowałyśmy na chodniku/trawniku i dawaj do punktu zbiórki. Polki z Marsylii w liczbie również trzy już na nas czekały. Dzieci kręciły się podniecone. W trasę.
Trasa na plażę
Pięknie w około, las, kamienie...a propos kamieni to mój C już przy parkingu upatrzył dwa kawały kamienne i postanowił je zabrać na plażę w celu zbudowania grilla/rzucania do wody. Weź spróbuj odwieść sześciolatka od jego pomysłu. Na nic się nie zdały tłumaczenia, że na plaży kamieni pełno i nie trzeba ich taszczyć ze sobą. Kamulce zostały zapakowane do plecaka, na szczęście jego i dotargane na miejsce.
Polki szły i trajlowały, dzieci biegały w około, z przodu z tyłu, uwieszone na matkach. Jedne zbierały kamienie i patyki inne robiły filmoreportaż na swojego videoblog'a. Przedział wiekowy dwa i pół do szesnastu. Odlot.
Koło 13 dotarliśmy na plażę. Ostatnie metry pokonałyśmy podając sobie co młodsze egzemplarze z ręki do ręki. Było stromo.
Towarzystwo powyciągało dobroci, dzieci jak zwykle wolały jeść od sąsiada, na szczęście polskie zapobiegawcze matki miały jajka na twardo na kopy i dla dobrego humoru malutkie co nie co. Małą śliczną piersiuweczkę. Taka buteleczka 100 ml ledwo co usta umoczyć jak się podzieli na sześć gąb, ale radochy na całe tygodnie. Rozgrzała, rozbawiła i służyła dzielenie jako rekwizyt fotograficzny. Oj nie byłaby ta wycieczka tym samym bez niej.
Wrzało potem na FB od tej flaszeczki, żarty, wspominki. Sama sprawczyni jak się rozkręciła to taki opis przygotowania flaszki ze zlewkami stworzyła, że mnie natchnienie na tygodnie odjęło, no bo po takim popisie erudycji to mi już tylko kopjuj wklej zostało.
Ja osobiście nie zabrałam jajek na twardo ani flaszki, ani kawy w termosie (brak tej kawy to mi szofer potem miesiąc wypominał) za to zabrałam gacie na zmianę dla moich dzieci bo ja ich znam i do wody się nie zbliżą tylko przyklejeni do skały. No więc dzieci rozebrałam i się moczyły. Nie ma się czym podniecać bo woda nie była zimniejsza niż Bałtyk latem. Nawet ja zdjęłam spodnie pokazując światu moje gatki w kwiatki i się moczyłam.
Gdy później pokazywałam zdjęcie koledze męża to się zapytał "woda nie była zimna?" Na co mój mąż szybko odpowiedział, robiąc zbliżenie na flaszeczkę "była, była, ale miały wspomaganie..."
Droga powrotna jak zwykle wydawała się krótsza, szczególnie że wypełniona rozważaniami filozoficznymi nastolatki "czyje są te wszystkie dzieci" oraz "dlaczego wszystkie matki są Polkami" oraz dyskusjami mniej filozoficznymi na tematy wszelakie i życiowe, ani się obejrzałyśmy trzeba było się znowu instalować do samochodów i żegnać. Czas w dobrym towarzystwie szybko mija.
W drodze powrotnej już ja prowadziłam samochód, ale powiedziałam koleżance z drugiego samochodu żeby po wjechaniu na autostradę prowadziła naszą mini kawalkadę bo mi się zawsze zjazdy mylą. Jedziemy sobie spokojnie, gadu gadu a tu jakieś dziwne nazwy miasteczek...no to mówię do Eweliny "zadzwoń do Marty bo może...my nie za nią jedziemy" . Normalnie kobiety za kierownicą. Nasza przewodniczka stada też się pomyliła i jeszcze sobie objazdowkę po autostradach zrobiłyśmy.
W domu pozostało tylko dzieci domyć i nakarmić, usiłując ignorować jęki zmęczenia i koniec.
Teraz tylko wspomnienia i do następnego razu.
Bisous
Komentarze
Prześlij komentarz