Co ja tutaj robię....

Dzisiaj mi się zebrało na wspominki. Wspominki i wyjaśnienie mojego obecnego miejsca na ziemi. Co robię, kim jestem i dlaczego w tym miejscu. Normalnie filozofia, geografia, przeznaczenie i inne takie maczały w tym palce.
A i jeszcze duchy... A właściwie jeden.
Co robi Polka we Francji?
Ta konkretna wzięła się zakochała we Francuzie, jak by Polaków nie było i wyjechała jak ta głupia na miłosną emigrację... Bez języka, bez pracy za to z dzieckiem w brzuchu. No clichés normalnie.
Było ciężko, szczególnie z teściową, ale ten temat zostawimy na inny raz...
Filozofia.... Bo postanowiłam być szczęśliwa i cieszyć się życiem mimo rozwodu, miliona innych zawodów miłosnych i tykającego nad uchem zegara biologicznego (możemy go również nazwać Babcia Władzia). Postanowiłam być szczęśliwa i cieszyć się wolnością i pojechać na narty a tu się okazało, że wszyscy moi znajomi to albo akurat zaciążyli albo kredyt wzięli a ostatnia chętna koleżanka singielka nogę złamała!!!! No więc pojechałam sama z obozem studenckim, bo co to za problem.
Geografia... Bo padło na Les Orres we Francji.  


Przeznaczenie... Gdyż Les Orres jest tylko 12km od Embrum gdzie przed laty pojechali na triathlon moja mama i Wojtek i z tamtąd pojechali na wojaże po południowej Francji. Francja to była wielka miłość i fascynacja Wojciecha Szyllera mojego ojczyma. Uważał, że język francuski jest najpiękniejszy na świecie, mają najlepsze wina, sery, widoki, zabytki i w ogóle wszystko co francuskie jest najlepsze. No i mają Allan Delon... Normalnie najwspanialszy aktor na ziemi. 
Los sprawił, że mimo 800 Polaków w stacji narciarskiej, poszliśmy do klubu gdzie zawieruszyli się również Francuzi.
No i duch....
Jestem pewna że mój ojczym, już jako duch oczywiście, maczał w tym palce. Jak już spełniłam wszystkie wymagane okoliczności, czyli znalazłam się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, on postanowił pomóc mi osiągnąć pełnię szczęścia i w tym tłumie znalazł dla mnie Francuza. Niewątpliwie kierował się własnymi wytycznymi, Francuz, z côté d'Azur, lubi wina, lubi sery. Z Allan Delon nie trafił (ale to pewnie różnica pokolenia), no i mówił po angielsku (na poziomie wystarczającym do pierwszego kontaktu). Jak już znalazł powyższy egzemplarz, to tak mu wysmarował łysinę ektoplazmą, że po prostu nie mogłam przejść koło niego obojętnie i do niego mrugnęłam. Taki to był początek.
Jestem pewna, że Szyller kochał by go okropnie i uznał, że wreszcie coś w życiu osiągnęłam. A że ja też jestem w tym układzie szczęśliwa to niech mu ziemia lekką będzie i dzięki za interwencję.
Bisous

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karkówka

Chcesz cebulkę ze szczypiorkiem?

Komu chleb na myśli....