Nic nam nie straszne

Wychodzę z rodziną przy każdej pogodzie. Nic nam nie straszne. Ni palące słońce południa (tu skłamałam, w południe w lato nie wychodzę), ni mistral, ni słota, no śnieg po pas. Na to ostatnie musimy poczekać do zimowych wakacji w górach, w Polsce, albo do zlodowacenia. Choć nie, znowu skłamałam. W zeszłym roku śnieg jeden raz spadł i utrzymał się do południa, i oczywiście byliśmy na spacerze, i nawet wyciągnęłam francuską koleżankę. Powiedziała wtedy, że gdyby nie ja, to w życiu by nie wpadła na pomysł wyjścia na dwór w taką pogodę... a pięknie było jak rzadko. Słońce, zero wiatru i tylko to białe cholerstwo leżało dookoła.
Dzisiaj też wyszliśmy, mimo że wiało i było mokro. Wreszcie spadł deszcz! Czekaliśmy na niego bardzo długo.
W parku czekały na nas dwie kałuże. W Clemku obudziły się geny kolarza przełajowca i na pełnym gazie przejeżdżał po wodzie. Pełna radocha. Radocha Papy była trochę mniejsza, ale nawet on się już przyzwyczaił do naszych barbarzyńskich zabaw. Pod domem razem z Clemkiem mieli kolejną radochę z mycia rowerów szlauchem a ja będę miała radochę z włączenia dodatkowego pralnia. Dzień uznaję za udany.
Bisous



Przełajowiec. 







Nasz Park w śniegu.




U koleżanki na włościach.




























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karkówka

Chcesz cebulkę ze szczypiorkiem?

Komu chleb na myśli....